Witajcie!
Tak, dobrze czytacie:
dziś, zgodnie z obietnicą, będzie o wrednej bestii.
Tak jak mówiłam, to właśnie ona (a raczej on) jest przyczyną mojej ostatniej nieobecności
na blogu.
A tak się wilk, o którym mowa, prezentuje:
Nazywam go wredną
bestią, ponieważ projekt ten wymyśliłam kilka miesięcy temu… Usiadłam sobie wygodnie i zaczęłam
składać rzędy koralików. Nawlekałam je na wszelkie żyłki, linki, nitki, sznurki…
…ale nie mogłam go w
żaden sposób złożyć. Za każdym razem coś nie wychodziło.
Spróbowałam kolejnego
dnia – z tym samym skutkiem…
Trzeciego dnia po
nieudanej próbie straciłam cierpliwość (co zdarza mi się naprawdę rzadko) i
dałam sobie spokój… Odłożyłam biżuterię na dobrych kilka miesięcy.
Co zmotywowało
mnie do stworzenia czegoś nowego? Mówiąc krótko: odpowiednia osoba. Postanowiłam,
że złożę w końcu ten naszyjnik i ruszę naprzód. I jestem bardzo zadowolona, choć efekt mnie samej nie powala na kolana... Wybaczcie szczerość. :D
Sama nie wiem, dlaczego aż tak długo to trwało. Robiłam w tym czasie wiele innych ciekawych rzeczy, np. pierwszy raz spróbowałam decoupage'u. Efekty jednak nie nadają się do publikacji... :D
Mam nadzieję, że za jakiś czas zrobię coś, co naprawdę ładnie się zaprezentuje. A pomysłów mam całe mnóstwo. Ale to na razie tajemnica... :)
Pozdrawiam Was i zostawiam utwór, który mnie w ostatnim czasie prześladuje. Od razu jakoś tak cieplej się robi... :)
Miłego słuchania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz